Są takie dni gdy nie chesz mieć nic wspólnego ze światem, ludźmi, funkcjonowaniem w społeczeństwie. Chcesz sam zjeść rodzinną pizzę, na grubym cieście, z serem po bokach, podwójnym serem na wierzchu i dodatkowym bekonem. Cały dzień pić kawę, herbatę, kawę, herbatę, dla odmiany może walniesz sobie jedno kakao, cały dzień siedzisz przy dobrej muzyce i książce. Zamykasz się sam na sam, ze swoimi myślami. No właśnie. Myślisz. O wszystkim, ale też o niczym. Nie wiesz o czym myślisz. Oczyszczasz swój organizm z tych wszystkich chemikaliów i toksyn, których nawdychałeś się wśród ludzi. Wśród fali fałszu, jadu, udawanych uśmiechów, hipsterów, szpanerów, gwiazdeczek, imprezowiczów, swagerów i buntowników na siłę. Widzisz ich w szkole. Patrzysz i nie wierzysz. Czujesz się inny, odizolowany. Dziwnym zbiegiem okoliczności, nie bijesz brawa i nie cieszysz mordy z tego, jak jakiś chłopak mówi:
"HEHE, TYLE WYPIŁEM, NIC NIE PAMIĘTAM, OBUDZIŁEM SIĘ W ROWIE HEHE, ZARĄBIŚCIE BYŁO, KUWA, NIE SEBIX?"
Żenada. Mimowolnie kręcisz oczami, obracasz się na pięcie i wyśmiewasz ten idiotyzm sam do siebie. Był czas, kiedy i ja próbowałam się dopasować do tego towarzystwa, chciałam na siłę być w jakiejś grupie społecznej, która według innych cieszyła się tym "fejmem". Bez sensu. Gdy nie jesteś sobą, marnujesz tak piękny materiał. To tak jakbyś dostał od jakiejś siły najlepsze narzędzia i wskazówki, jak stworzyć coś pięknego i rzuciłbyś to w kąt, mówiąc, że to bez sensu, że przecież bycie sobą jest przereklamowane. Gówno prawda. Wszyscy pieprzą o tym, żeby być sobą, a tak na prawdę zlewają się w jedną szarą masę, idące jedną drogą jak owce na rzeź. Czasami warto jest być przez chwilę tą czarną owcą wśród tysiąca białych, żeby zejść z drogi prowadzącej do nieuchronnego końca. Marnowanie tej szansy jest jak posiadanie najlepszego samochodu na świecie, i przestrzelenie sobie baku paliwa.
Szkodzisz sobie, będąc tym, kim są wszyscy. Nie dam ci wskazówek jak być sobą. Ty, twoja koleżanka, twój chłopak, wy wszyscy, wiecie kim jesteście, gdzieś tam w głębi duszy. Cała sztuczka polega na tym, żeby się odnaleźć.
"Bardzo długo wędrowałem, zanim doszedłem do siebie" - tak napisał kiedyś Różewicz.
"Do siebie? Jak tam wygląda, co tam jest?"
"Nic. Wszystko jest na zewnątrz. A tam są jakieś twarze, drzewa, obłoki, umarli... ale to wszystko przepływa przeze mnie. Widnokrąg jest coraz mniejszy. Najlepiej widzę, kiedy zamknę oczy. Z zamkniętymi oczyma widzę miłość, wiarę, prawdę..."
Podczas tej izolacji, o której powiedziałam Ci wcześniej, najłatwiej jest dotrzeć do siebie. Sztuka w tym, aby faktycznie czuć się w tym, aby wiedzieć, że to już, to właśnie to miejsce możemy określić mianem "siebie".